Iwona Witiw
C-walk
Odliczam miesiące, tygodnie, dni i minuty. O Boże, czemu czas się tak piekielnie dłuży? Tygodnie jakby zamieniły się w miesiące, a minuty w godziny. Dlaczego, w oczekiwaniu na upragniony dzień, mam wrażenie, że czas dosłownie stanął w miejscu? I choć to niemożliwe, to wydawać się może, że kalendarz, zamiast biec do przodu, cofa się.
I tak jest zawsze, zawsze, kiedy nie mogę wysiedzieć w miejscu na myśl o tym, że niedługo się z nimi zobaczę, że znowu poczuję ten klimat, atmosferę, tą jedność. Wszystko z powodu jednej, głupiej pasji. Odkrywasz jakieś nowe zajęcie, zaczyna Ci się to podobać. Łapiesz się na tym, że coraz intensywniej zaczynasz myśleć, że musisz to umieć. Wkręcasz się. Szukasz inspiracji wśród ludzi, którzy opanowali to do perfekcji. Chcesz zawrzeć nowe znajomości, chcesz żyć w tym środowisku, chcesz dzielić tą pasję z innymi. Chcesz móc powiedzieć „jestem w tym dobra!”. Chcesz mieć coś dla siebie, chcesz czerpać z tego satysfakcję, Chcesz zaskakiwać postępami Chcesz posiadać sposób na ucieczkę od problemów, chcesz wyzwolić emocje, nieważne, czy są negatywne, czy pozytywne. „To” Ci w tym pomaga, w tym odnajdujesz wolność, to sprawia, że czujesz się niezależny. Chcesz po prostu robić coś, co kochasz. Jedni odnajdują się w śpiewie, malowaniu, aktorstwie, fruwaniu w powietrzu i masie innych rzeczy. Ja odnalazłam się w tym tańcu. C-walk.
Początki były najtrudniejsze. W czasie, kiedy poznawałam każdy krok, kiedy go szlifowałam, aby opanować go do perfekcji, ludzi w Polsce zajmujących się tym, była dosłownie garstka. Bo co to jest pięćdziesiąt, maksymalnie sto ludzi, na całą Polskę? Pamiętam przez mgłę, jak był organizowany zlot we Wrocławiu, jakieś 5 lat temu. Już zakładałam buty, już łapałam za klamkę, jak miałam wychodzić. Niestety, strach przed nieznanym zamknął mi zamek przed nosem. Brak pewności siebie i strach, że nie złapię tej samej fali z ludźmi wziął górę. I dalej katowałam klipy zamieszczone w sieci. Postanowiłam zalogować się na forum. Potrzebowałam z kimś porozmawiać, z kimś złapać kontakt, jakoś się w to wkręcić. I w końcu napisałam do zupełnie obcego mi chłopaka, o śmiesznej ksywce „Dziura”, bo tak miał na nazwisko. Dzięki Bogu, że mimo pesymistycznych myśli, przełamałam się i odważyłam się z nim porozmawiać. Strzał w dziesiątkę. Nie miałam pojęcia, że ludzie z tego środowiska, są tak życzliwi, pomocni, dosłownie jak taka jedna, zgrana rodzina. Wprowadził mnie we wszystko, udzielał mi rad, co mam poprawić, a co jest dobrze. Chwalił, kiedy widział, że robię postępy. Motywował, wspierał. Tak wiele mu zawdzięczam, bo gdyby nie on, nie wiem, czy dalej bym robiła to, co robię. Żałuję tylko jednego – nigdy się z nim nie spotkałam, ale mam nadzieję, że uda się jeszcze zrobić jakiś zlot, na którym się zobaczymy.
Po kilku miesiącach wypaliłam się. Nie miałam ochoty tańczyć, być może dlatego, że miałam wrażenie, że stanęłam w miejscu i nie posuwam się do przodu. Zostawiłam to. Po niecałym roku doszłam do wniosku, że muszę do tego wrócić i tak też zrobiłam. To jest niepojęte, ile szczęścia, ile miłych wspomnień może dać c-walk. Dla tych ludzi, dla mnie, to z pewnością nieodłączna część, to jakby dobry przyjaciel, kiedy w ciężkich chwilach, pomoże Ci się wyżalić poprzez kroki i muzykę, kiedy w szczęściu pozwoli Ci pokazać tą radość całemu światu. Nie wyobrażam sobie żyć bez tego, nie wiem, co by było, gdybym się na to nie natknęła. Nie poznałabym tak wielu wspaniałych ludzi, na których do dziś mogę bezgranicznie liczyć.
I przychodzi ten wyczekany dzień. Meeting. Piątek wieczór. Zgrywam muzykę na odtwarzacz, szykuję buty, ciuchy. I chociaż muszę położyć się spać, żeby bezboleśnie wstać o czwartej rano, nie potrafię zamknąć oczu. To jakby przy zakochaniu, motyle jak szalone latają w brzuchu. Chyba wszyscy nienawidzą dźwięku porannego budzika, ale przysięgam wam, w ten dzień, to jest najpiękniejszy dźwięk, jaki mogę rano usłyszeć. I wstaję, szykuję się. Zabieram torbę, wsiadam w autobus jadący w kierunku dworca. Widzę ich, widzę ukochane twarzyczki i już wtedy można powiedzieć, że zaczął się zlot, choć przed nami długa droga pociągiem. Jadę ze swoimi ludźmi, ale mimo wszystko, chcę jak najszybciej dojechać na miejsce. Siedem godzin jazdy. Biały Bór. Jesteśmy. Ciepłe lato, czerwiec, początek wakacji. Nic piękniejszego nie mogło mi się wymarzyć. Piątek wieczór. Zaliczyłam już masę takich zlotów i mogę się pochwalić, że znam prawie wszystkich i oni znają mnie. Jednak nie ma możliwości, żeby na którymś spotkaniu, nie było jakiejś nowej osoby. Piękna miejscowość, pole namiotowe nad jeziorkiem. Rozmawiamy do północy, po czym kładziemy się spać, żeby jutro być w jak najlepszej formie na turniej. Sobota, wszyscy są już na miejscu. O ile dobrze policzyłam, na moje oko, jest tu jakieś sześćdziesiąt ludzi. Wszyscy klaszczą, wczuwają się w muzykę, dopingują przy pojedynkach. Choćbym bardzo chciała, niestety, nie da się przelać na papier tego, co wtedy czuliśmy. To jest nie do opisania, ten klimat, jedność, atmosfera. Trzeba tam być, trzeba to przeżyć, żeby wiedzieć o czym mowa. Kończy się turniej, idziemy w kierunku pola namiotowego na after. Cała noc jest dla nas. Siedzę na pomoście z grupką ludzi, pijemy piwo, podziwiamy gładką taflę jeziora. Nie ma nic piękniejszego. I wtedy, te nieszczęsne godziny zamieniają się w minuty, a te z kolei z w sekundy. I przychodzi niedziela. Dworzec, kierunek Wrocław. Wsiadając do pociągu odczuwam jak łamie mi się serce, jak ogarnia mnie jedna wielka rozpacz i bliska płaczu zajmuję miejsce w przedziale. Kolejna przeklęta rzecz – te kilometry. Ta bezradność, że minie spory czas, zanim zobaczysz ludzi, do których dzieli Cię kilka dobrych godzin. Bezradność, że skończyło się coś, na co tak długo czekałaś i co nieprędko się powtórzy. Nie ma nic gorszego, jak wielogodzinny powrót pociągiem po tak cudownych dniach, spędzonych z ludźmi, którzy dzielą z Tobą tę samą pasję.
Taniec to element mojego życia, mojej układanki, to kluczowy puzzel, który jest dopełnieniem całości. To coś, co sprawia, że kiedy wychodzę wieczorem „pofruwać”, pojawia się uśmiech na mojej twarzy. To coś, do czego potrzeba tylko muzyki i butów. Coś, co sprawia, że potrafię latać.