Aleksandra Niedźwiecka
Nie lubię podróżować
Nie lubię podróżować. "Podróże kształcą", co? Bla, bla, bla. Podróże kosztują. I nie chodzi mi tu jedynie o zera, które w zaskakującym tempie znikają z naszych kont bankowych. Mówię też o nerwach. Tyle krwi, ile człowiek może sobie napsuć w wakacje to sam Dracula nie jest w stanie wypić. Nawet na porządnym głodzie.
Przede wszystkim kolejki. Wszędzie kolejki. I kolejki. A na końcu kolejek co? Kolejki! Stoisz, sam nie wiesz, po co stoisz, a zanim przebrniesz na początek, już nie pamiętasz, nie tylko po co stoisz, ale nawet jak się nazywasz, gdzie jesteś i przede wszystkim, że nie stać cię na to, po co, do cholery, stanąłeś.
Co jeszcze? Żarcie. Wszyscy na wyjazdach żrą jak świnie. Lecą do tego szwedzkiego stołu jak do koryta, rozpychają się łokciami, depczą sobie po nogach, rzucają wyzwiskami... Wszystko po to, by dorwać najtłustsze kąski i móc zeżreć je z lubością, mlaskając głośno. Bo przecież w domu tego nie ma.
"Turist, turist, oł maj dir, kom tu mi! Aj hew somfing for ju!" - czyli klasyczny przykład uśmiechniętego i życzliwego tubylca, który wetknie ci choćby wysuszone gówno zawinięte w papierek, oskubując cię z kasy. Ty z sentymentem spoglądniesz kilka razy na zawiniątko i przez chwilę poczujesz się jak największy szczęściarz na Ziemi, on już zawsze będzie miał cię za największego frajera w tej galaktyce.
Są też foteczki. "Jaka piękna palma, koniecznie musimy zrobić sobie zdjęcie przy palmie!". W końcu nie codziennie spotyka człowiek palmę, a i sąsiadowi trzeba się pochwalić, że się palmę widziało. I jest: mama przy palmie, tata przy palmie, córka przy palmie, synek przy palmie, mama i tata przy palmie, rodzeństwo przy palmie, mama i córka przy palmie, mama i synek przy palmie, tata i synek przy palmie i... bateria padła. Albo się miejsce na karcie pamięci skończyło.
Dalej mamy zmorę wszystkich podróżników, czyli tak zwane "sardynki w puszce". Córcia chce siedzieć z przodu, bo naście lat skończyła, to dorosła. Ale synalek też z chęcią zająłby przednie siedzenie, bo przecież to nie byle jaki synalek, ale synalek tatusia i deskę rozdzielczą widzieć musi, jak na fana motoryzacji przystało. W efekcie z przodu siada mama, by zażegnać konflikt, a dzieciaki muszą cisnąć się z tyłu razem z tobołami i lodówką podróżną pełną wszystkiego (bo przecież nie wiadomo, czy zagranicą mają co jeść!) i patrzeć, jak świetnie miejsce z przodu się marnuje, bo mama zasnęła, obśliniając cały zagłówek.
Poza tym latanie z tymi wszystkimi torbami i walizeczkami, zawiłe uliczki, prowadzące donikąd i obcokrajowcy, którzy nie są w stanie wyjaśnić ci, jak się z tego zadupia wydostać, mimo że mieszkają tam całe życie. Sezon wakacyjny zdecydowanie jest przeznaczony dla ludzi o mocnych nerwach.