Marta Kwiecień
Wałbrzych
Jeśli wpisze się w wyszukiwarkę internetową słowa „Wałbrzych to...” pierwszą podpowiedzią okazuje się być zdanie „Wałbrzych to Mordor”. Co w sumie nie dziwi nikogo, kto był tam chociażby przejazdem. Jednak żyjąc w tym mieście przez ponad 16 lat, zaczyna się dostrzegać coś więcej, niż tylko przyszarzałe od smogu budynki i zbyt długą ulicę, sprawiającą wrażenie powykrzywianego kręgosłupa, chorowitego organizmu. Widać coś, czego nie da się opisać, a jest widoczne jedynie latem, gdy przedmioty rzucają ostre cienie, a niskie słońce oświetla wszystko na pomarańczowo. Miękkie i ciepłe promienie załamują się na dziurach w asfalcie, na chropowatych ścianach kamienic, na poobdzieranych kolanach i łokciach dzieciaków, biegających po opuszczonych kamieniołomach i wielkich, czarnych garbach hałd. Zimą rzeczywiście wszystko tu wygląda jak wyjęte prosto z czyśćca, lecz latem, cała ta brzydota nabiera nowych kolorów, staje się równie finezyjna, co miska gnijących owoców. Martwe jest piękne, jeśli tylko postawi się je w dobrym świetle.
Mówi się, że Wałbrzych wygląda jak gówno w ślicznej, zielonej trawie. Że postindustrialne miasto-widmo, ze szkieletami kopalń górującymi nad krajobrazem, pasuje do bujnych lasów wokół niego, jak wół do karety. Kamienice odarte z tynku i godności, stoją jak stare lampucery, którym wydaje się, że pomimo pięćdziesiątki, wciąż wyglądają na osiemnastki. Stoją przy drogach, krętych i wąskich, nieprzejezdnych od dwunastej do siedemnastej w południe, czekając na kogoś, kto by się nimi znów zainteresował. Niestety, nikt, włącznie z prezydentem miasta, tego nie robi. Na jednej z dzielnic, Starym Zdroju, kamienice pochylają się poufale nad ulicą, niemal zamykając ludzi i samochody pod ceglaną kopułą. Jedynymi kochankami starych lampucer, wiernymi i pełnymi zrozumienia pozostają okoliczni degustatorzy tanich alkoholi, zwani powszechnie menelami, których w Wałbrzychu jest pod dostatkiem, jak niczego innego. Alkoholizm tam, to rzecz tak powszechna, że chyba nawet nie jest już wpisywana w kategorię 'problem', a stała się częścią wizerunku miasta. Pijacy to zazwyczaj byli górnicy, którzy stracili prace, podczas likwidacji Dolnośląskiego Zagłębia Węglowego. Wtedy też nastał koniec prężnie rozwijającego się ośrodka przemysłowego, a tym samym początek biednej i ponurej osady, która cała się rozpada, a wraz z nią jej mieszkańcy. Gdzie bezdomne psy biegają po ulicach w ogromnych ilościach, dziki rozwalają kosze na śmieci i żrą plastikowe opakowania, a koty rodzą masowo młode po piwnicach. Jak trup, który, choć sam martwy, daje życie przeróżnym robaczkom i bakteriom.
Wałbrzych rzeczywiście nie oferuje zbyt wielu atrakcji. Ileż można wszak oglądać, pomalowany na koszmarny łososiowy, Zamek Książ? Ileż można chodzić po Rynku, który może i jest całkiem ładny, ale pusty, niczym łupina orzecha? Jeśli chce się iść do klubu, w ofercie jest tylko jeden – osławiony, bynajmniej nie pozytywnie – K10, w okolicach którego co jakiś czas ktoś traci życie. Albo ecstasy, które zbyt późno okazuje się być końskimi sterydami, albo kosa między żebra od dżentelmena, na którego śmiałeś spojrzeć w sposób niezadowalający go. Ludzie więc chleją wódkę w zaciszu domowego ogniska. Problemem jest niestety powrót do domu, gdy między ostatnim, a pierwszym autobusem jest prawie sześć godzin, a stare mercedesy, robiące za taksówki koszą tak, jakby były co najmniej cadillacami. Cała reszta tak samo – zanim postawiono centrum handlowe, w mieście pracowały trzy kina: w jednym grzyb, w drugim zimno, trzecie wiecznie zamknięte.
Nic więc dziwnego, że po dziewiętnastej nie sposób spotkać żywej duszy na ulicy. Choć nie wiem, czy to nie lepiej, niż spotkać łysego, wysportowanego przedstawiciela kwiatu młodzieży, bo można nie wybrnąć z tego z wszystkimi zębami.
Rzeczywiście, brzmi jak Mordor, jak Silent Hill, jak Radom. Ale prawda o Wałbrzychu nie jest aż tak zatrważająca. Prawda jest jak gorzki żart, jak stara, szczerbata pudernica z niebieskim cieniem do powiek, odklejoną rzęsą, domalowaną brwią, różowym polikiem, kopcąca fajkę za fajką i opowiadająca swoje najstraszniejsze tajemnice, historie, których wołałbyś nie znać.